Sebastian Krupa wygrał i wskoczył na fotel lidera

Drukuj

KrupaSebastian Krupa okazał się najlepszym zawodnikiem IX turnieju z cyklu „Nie lubię poniedziałków”. W finale zawodów pokonał Witolda Hajduka i tym samym objął prowadzenie w rankingu całych zawodów.

 

Gracz wieczoru rywalizację rozpoczął od porażki 2:3 z Bartoszem Szkołutem.

– Na lewej stronie trafiłem od razu na Jurka Goneta, przegrałem pierwszą partię i pomyślałem „o ho, pewnie prawa lewa i do domu” – komentuje Sebastian, który zdołał jednak odwrócić przebieg meczu. – Jurek zaczął się mylić, trochę niecierpliwić, jedną partie poddał, gdy na stole były jeszcze trzy bile i udało mi się wygrać do jednego – ocenia „Seba”, który następnie ogrywał Daniela Muchę (3:1) i Jakuba Mierzwę (3:0).

Na prawej stronie, w ćwierćfinale, czekał Sebastian Hołówko, w tym momencie ciągle lider rankingu. Z dwóch Sebastianów nieco lepszy okazał się ten trochę starszy, wygrywając 3:2. – Prowadziłem dwa do zera, ale potem zaczęły się schody – zaznacza przegrany. - Gdy graliśmy dziewiątkę wpakowałem białą do łuzy, a Sebastianowi ustawiło się prościutkie kombi. W innych partiach też kilka razy brakło dokładności i skończyłem na piątej pozycji.

W półfinale „Seba” trafił na Roberta Peckę. Wygrał 3:1, ale nie przeceniał poziomu swojej gry. – To nie był dla mnie jakiś super dzień. Chwilami grałem nieźle, ale często też wygrywałem pomyłkami przeciwników. Podobnie było w meczu z Robertem – ocenia skromnie Sebastian, który w finale trafił na Witolda Hajduka, odradzającego się po letnim rozbracie z bilardem.

Gdyby Witek wygrał, zrównałby się punktami z Sebastianem Hołówko, ale mając jedną turniejową wygraną więcej objąłby prowadzenie w rankingu. Nic z tego. Więcej koncentracji zachował Sebastian Krupa, wygrał 3:1 i wskoczył na pierwsze miejsce w „generalce”. Ma w tej chwili 118 punktów, Sebastian Hołówko 116, a Witek 112. – Jestem liderem, ale jestem też bardzo zmęczony po tym turnieju – podsumował zwycięzca.

Z innych faktów warto odnotować, iż do ćwierćfinału dotarł Roman Gałuszka, a Bartosz Szymanowski, który w poprzednich dwóch turniejach grał w finale, tym razem zajął 9 miejsce (na lewej stronie drabinki „dopadł” go Witek).

W Jack Pota szczęście uśmiechnęło się do Sebastiana Hołówki, który w tej rozgrywce od dawna bardzo chciał dostać szansę od losu. Dostał ją i miał wielką motywację, aby nie tylko rozbić pulę, ale też pokazać, że potrafi wygrać ze stresem, gdy stawka jest wysoka. – Kiedy między meczami grałem sparingi, dziewiątka dwa razy wpadła mi z rozbicia. W JackPocie też się przyłożyłem do rozbicia, ale czegoś brakło, bo żadna bila nie wpadła do łuzy. Mówi się trudno. Fajne było to, że gdy składałem się do uderzenia, w klubie zrobiło się na moment totalnie cicho. To było ciekawe doświadczenie – uśmiecha się Sebastian.

Za tydzień w poniedziałek turniej nr 9. Początek niezmiennie o godzinie 18.

ÂÂ